Na “Księżniczkę czardasza” krynickiej publiczności nie trzeba specjalnie zachęcać, to zresztą jeden z najchętniej oglądanych tytułów operetkowych nie tylko w letniej stolicy opery i operetki.
Dzieło węgierskiego kompozytora Emmericha Kálmána powstało w 1915 roku i niemal od samego początku święci triumfy na światowych scenach. Autorami libretta są Leo Stein i Béla Jenbach, a przekładu polskiego dokonał znakomity Jerzy Jurandot.
Z założenia operetka ma mieć aktualny wydźwięk, fabułę “Księżniczki czardasza” można najkrócej opowiedzieć, jako miłosne perypetie dwojga zakochanych, których dzieli pozycja społeczna: ona jest szansonistką, aktorką z variete, on arystokratą, któremu rodzina nigdy nie pozwoli na mezalians. Co więc po niemal stu latach wciąż uwodzi publiczność w operetce Kálmána?
W tej, którą w Krynicy pokazała Opera Śląska z Bytomia na pewno muzyka, oprócz nieśmiertelnych szlagierów, które publiczność wychodząca późnym wieczorem z Pijalni Głównej nuciła: “Artystki z Variété”, “Choć na świecie dziewcząt mnóstwo”, “Bez miłości świat nic nie wart – kochaj mnie”. Co ciekawe, choć zna je niemal każdy, niekoniecznie wiedząc, że to fragmenty “Księżniczki czardasza”, w wykonaniu Opery Bytomskiej zabrzmiały niezwykle świeżo. Co dostrzegła także krynicka publiczność oklaskując hity.
Za pulpitem dyrygenckim stanął wybitny Tomasz Tokarczyk, od niedawna kierownik muzyczny Opery Śląskiej. Pod jego batutą muzyka niemal płynęła, idealnie komponując się z grą sceniczną.
Autorem choreografii i ruchu scenicznego jest Henryk Konwiński, który zaproponował minimalistyczną formę, taka jest też scenografia. A wykonawcy na plan pierwszy wysuwają wątek miłosny. Te zabiegi na znany doskonale tytuł wpłynęły bardzo odświeżająco.
“Księżniczka czardasza” Opery Śląskiej pokazuje też, że niesłusznie operetka jako gatunek trafiła do lamusa. Wspaniały aplauz publiczności i pełna widownia świadczą o czymś przeciwnym. A jak przyznała podczas wcześniejszego Spotkania z Gwiazdami, Aleksandra Orłowska – tytułowa Księżniczka czardasza, Sylvia Varescu – ta rola była jej marzeniem. Śpiewaczka dodała też, że reżyserzy z wahaniem proponują takie tytuły uznanym artystom. Niesłusznie, jak się okazuje.